Nie będę się nawet tłumaczyć, dlaczego rozdziału nie było wcześniej. Wypadło mi wiele rzeczy, których nie byłam w stanie przeskoczyć. Poza tym kolejny brak weny... No ale to już za mną :P
Rozdział może trochę pisany na siłę momentami, ale mam nadzieję, że mimo wszystko się spodoba.
Piszcie co i jak, jeśli ktoś w ogóle jeszcze tu zagląda :P
Dziękuję wszystkim, którzy pisali, wspierali mnie i prosili abym tego nie porzucała. Spokojnie, nie mam takiego zamiaru. Postaram się dla Was skończyć to opowiadanie, choć przez wzgląd na studia nie wiem jak często będą pojawiać się rozdziały. Będę się starać dla Was, bo jesteście wielcy! :*
To chyba mój najkrótszy wstęp, ale przynajmniej nie będę przedłużać :D
Jeszcze raz dziękuję WSZYSTKIM! Dzisiaj wybaczcie, ale nie będę wymieniać imiennie, bo zajęłoby to wieki, a rozdział chcę już dodać :D
Życzę miłej lektury ;)
Serka
Rozdział XVIII
Syriusz
usłyszał ciche pukanie.
- Proszę.
Do środka
zajrzał Harry.
- Nie śpisz?
– padło pytanie z ust Bruneta.
- Nie, nie.
Wejdź. – gestem zaprosił gościa do środka.
Dumbledore
udostępnił mu jedną z komnat przeznaczonych dla nauczycieli. Syriusz mógł tutaj
spędzić tyle czasu ile chciał. Miał do swojej dyspozycji sypialnię, łazienkę i
niewielkich rozmiarów salon, w którym właśnie się znajdował. Wszystko urządzono
w iście gryfońskim stylu, więc gość czuł się tutaj jak u siebie.
- Siadaj.
Napijesz się herbaty? Może zjesz ze mną śniadanie. Widać, że marnie wyglądasz.
Jesz coś w ogóle ostatnio? - Syriusz krzątał się po pomieszczeniu zbierając
grube księgi ze stołu.
- Nie
dziękuję. Już zjadłem. Za to ty powinieneś. Spałeś w ogóle dzisiaj?
- Myślę, że
przez te kilka lat wyspałem się wystarczająco.
- Syriuszu…
- Zaczął Harry, ale chrzestny mu przerwał.
- Nie Harry.
Nawet nie próbuj. I tak nie mógłbym zasnąć wiedząc, że coś ci grozi. Dopiero
ponownie cię odzyskałem i tym razem nie mam zamiaru już nigdy stracić. Nie
spocznę dopóki nie dowiem się kto znowu próbuje cię skrzywdzić.
Harry
westchnął.
-
Zachowujesz się jak Draco. Czasami zapominam, że jesteście rodziną.
- A właśnie.
Może wyjaśnisz mi o co z wami chodzi. Bo z tego co zdążyłem się dowiedzieć już
nie jesteście śmiertelnymi wrogami próbującymi zabić się na każdym kroku.
Brunet lekko
się zaczerwienił i spuścił głowę. Syriusz w końcu usiadł i uważnie przyjrzał
się chłopakowi.
- Bo wiesz…
my… tak jakby jesteśmy teraz parą.
Syriusz
uniósł brew, ale dał chrześniakowi dokończyć.
- Znaczy
nawet więcej niż parą. Draco to mój narzeczony – dopiero teraz Złoty Chłopiec
odważył się spojrzeć w oczy Black’a.
Syriusz nie
wydawał się zaskoczony, co trochę zbiło z tropu Gryfona. Jednak jego twarz
miała nadal poważny wyraz.
- Kochasz
go? – zapytał tylko.
- Ja… -
Harry nagle stracił całą swoją gryfońską odwagę. Syriusz rzadko był poważny, a
jeśli był to nie zwiastowało z reguły niczego dobrego.
- Tak czy
nie?
- Tak.
- A on
ciebie?
- Też.
Podobno też.
Starszy
mężczyzna spojrzał na niego przenikliwie, jakby chcąc wyczytać z jego twarzy
prawdę, po czym widocznie usatysfakcjonowany tym, co zobaczył, uśmiechnął się i
uściskał swojego chrześniaka, co zaskoczyło tego drugiego.
- Tak się
cieszę, Harry.
- To nie
jesteś zły? – chłopak nadal nie do końca rozumiał całą sytuację.
- Dlaczego
miałbym być? Jesteś dla mnie jak syn. Jedyne co się dla mnie liczy, to Twoje
szczęście, a widzę że przy tym chłopaku jesteś bardzo szczęśliwy. Może młody
Malfoy to niekoniecznie wymarzony materiał na zięcia, ale dopóki będziecie
szczęśliwi, to macie moje błogosławieństwo.
- Dziękuję –
Harry uśmiechnął się z wdzięcznością i odetchnął z ulgą. Bał się reakcji
Syriusza. – Nie przeszkadza ci to, że jestem gejem?
Syriusz
roześmiał się. Gdy w końcu się uspokoił, zapytał:
- Dlaczego
miałoby mi to przeszkadzać skoro sam nim jestem?
- Ty? –
Harry wyszczerzył oczy w zdumieniu.
- No tak. A
co myślałeś?
- Że ty… no
wiesz… Wolisz dziewczyny.
Syriusz
tylko ponownie się roześmiał.
- Myślę, że
moje preferencje seksualne to nienajlepszy temat na dzisiejszą rozmowę. Jest
kilka rzeczy, które chciałbym wiedzieć. – Syriusz znowu spoważniał – Ominęła
mnie wojna i cała reszta. Wczoraj nie było czasu, więc chce porozmawiać o tym
dzisiaj, jeśli oczywiście ci to nie przeszkadza. – Harry skinął głową na znak
zgody – Czy Remus…?
- Nie. Remus
żyje i z tego co wiem ma się dobrze – na twarzy Black’a widać było ogromną ulgę
– Aktualnie przebywa w Peru. Severus znalazł jakiegoś Magomedyka, który
wyleczył kilkoro ludzi z wilkołactwa. Nie mam z nim zbyt częstego kontaktu, ale
według Snape’a, Lunatyk powinien niedługo wrócić.
- To
niesamowite! – Syriusz widocznie się ożywił – Opowiedz mi o wszystkim.
***
Draco siedział
przy stole i coś pisał na papierze podczas gdy Harry wrócił ze spotkania z
Syriuszem. Było już południe, ale Blondyn rozumiał, że Black i Harry musieli
porozmawiać. W końcu nie widzieli się tak długo.
- Co robisz?
– zapytał Gryfon.
- Piszę do
matki. – oderwał na chwilę wzrok od listu i spojrzał na chłopaka – Jak było na
spotkaniu?
- W
porządku. Syriusz chciał wiedzieć wszystko co wydarzyło się przez ostatnie
lata. Na szczęście za bardzo nie ględził o ochronie mnie przez dwadzieścia
cztery godziny na dobę. – podszedł do Ślizgona i zajrzał mu przez ramię.
Przeczytał odruchowo pierwsze kilka słów, po czym uderzył się ręką w głowę. –
Merlinie, zupełnie o tym zapomniałem! Ale mamy jeszcze trochę czasu, zdążymy. –
skierował się w stronę sypialni – Daj mi piętnaście minut. Zdążymy jeszcze
skoczyć do Hogsmeade po jakieś dobre wino i kwiaty dla twojej matki.
- Harry nie
musimy tam wcale dzisiaj iść – zapewnił Blondyn – bez problemu mogę to odwołać.
- Nie Draco.
Ja chce tam pójść. Poważnie. Daj mi chwilę i zaraz będę gotowy. – zniknął w
sypialni.
Draco
wiedział, że nie ma już nic do gadania. Wrzucił nieskończony list do płonącego
kominka. Rzucił zaklęcie czyszczące na płaszcz Harry’ego, który był lekko
zabłocony. Po kilku minutach Harry wyszedł z pokoju.
- Gotowy?
- Jasne.
Ubierz płaszcz. – polecił Ślizgon.
Opuścili
pokój i ruszyli skrótem do miasteczka.
W niedzielne
popołudnie po Hogsmeade spacerowało mnóstwo rodzin z dziećmi. Choć było dość
chłodno, czarodziejom zdawało się to nie przeszkadzać. Można było zaobserwować
mnóstwo ludzi siedzących w kawiarniach, nawet przy stolikach na zewnątrz. Harry
i Draco skierowali się do znanej winiarni Sparks&Gringham.
Blondyn
wybrał ulubione wino Lucjusza, zapłacili i weszli do kwiaciarni obok.
Prowadziła ją stara czarownica. Bardzo sympatyczna i wiecznie uśmiechnięta.
- Witam pani
Raven – przywitał się Draco. Harry skinął kobiecie na przywitanie.
- O, witaj
Draco – kobieta wyszła zza lady – Dawno cię u mnie nie było. Pozwól, że ci się
przyjrzę. – lekko zsunęła okulary z nosa i z uśmiechem popatrzyła na Blondyna –
Nic się nie zmieniłeś. Nadal jesteś bardzo przystojnym młodym człowiekiem. A to
jak mniemam twój narzeczony – spojrzała na Harry’ego i ciepło się uśmiechnęła –
Pasujecie do siebie.
- Wpadliśmy
po kwiaty dla mojej matki – Draco od razu przeszedł do rzeczy.
- Czyżby
pierwsze spotkanie z przyszłą teściową? – puściła oczko Harry’emu na co ten
uśmiechnął się i weszła spowrotem za ladę – Myślę że idealne będą stokrotki.
- Stokrotki?
– zdziwił się Harry – To nie jest zbyt… plebejskie? – zapytał niepewny.
- Moja matka
kocha stokrotki. Wbrew pozorom u nas w ogrodzie są same mugolskie kwiaty. Uważa,
że te magiczne są zbyt doskonałe, ale najbardziej uwielbia stokrotki. –
wyjaśnił narzeczonemu – A więc niech będą stokrotki – zwrócił się do
kwiaciarki.
Kobieta
układała bukiet bez pomocy magii, co trochę zdziwiło Harry’ego, ale postanowił
nie pytać.
Po
kwadransie wyszli z kwiaciarni z pięknym bukietem kolorowych stokrotek. Draco
zaproponował, aby skorzystali z kominka w sklepie z eliksirami, gdzie
właścicielem był przyjaciel Snape’a, który z trochę kwaśną miną patrzył na
Gryfona, ale pozwolił im z niego skorzystać. Draco rzucił na nich zaklęcie,
które gwarantowało, iż czyści pojawią się w dworze. Jako pierwszy przeniósł się
do domu. Harry przekroczył kominek zaraz po nim.
Harry
wyszedł z kominka w salonie wschodnim Malfoy Manor. Wnętrze zachwycało.
Wszechobecny przepych nie był jednak przesadzony. Rzeźbione meble doskonale
kontrastowały z posadzką z czarnego marmuru. W pomieszczeniu znajdowała się
kanapa w kolorze ecru z szarymi wzorami, pasujące do niej fotele, mahoniowy
stolik do kawy i niewielka biblioteczka. Ogromne okno wpuszczało mnóstwo
światła do pokoju. Długie i ciężkie szare zasłony idealnie dopełniały całości.
Z salonu przez łukowate przejście przechodziło się do jadalni. Potter nie miał
czasu wszystkiemu dokładnie się przyglądnąć, bo z jadalni właśnie wyszli im na
przywitanie rodzice Draco. Stanął więc u boku narzeczonego.
- Matko,
ojcze – Blondyn skinął głową ojcu i wręczył mu wino, a matkę pocałował w
policzek.
- Panie
Malfoy – Harry uścisnął rękę Lucjusza. – Pani Malfoy – wręczył kobiecie kwiaty
i ucałował ją w rękę.
- Miło was
widzieć – odezwała się Narcyza. – Zapraszamy do jadalni. – Przywitanie było
dość chłodne i sztywne, ale niczego innego Harry się nie spodziewał.
Skierowali
się we wskazanym kierunku i usiedli przy stole. Jedzenie było wyśmienite. Harry
pochwaliłby talent kucharski Narcyzy, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że
to tylko i wyłącznie zasługa skrzatów domowych, których mimo wszystko chwalić
nie wypadało. Posiłek przebiegł w niemal zupełniej ciszy, przerwany od czasu do
czasu prośbą o podanie danej rzeczy. Dopiero podczas deseru głos zabrała
Narcyza.
- Kiedy
macie zamiar wziąć ślub? – zapytała rzeczowo.
- Nie
ustaliliśmy jeszcze dokładnej daty. Myślę jednak, że dopiero po zakończeniu
szkoły. – wyjaśnił Draco. Harry póki co nie zamierzał się odzywać. Pytanie niby
padło do ich obojga, jednak wiedział, że kobieta oczekuje odpowiedzi z ust
własnego syna.
Narcyza
skinęła głową.
- Jaką pracę
zamierzasz podjąć Po… Harry? - Lucjusz poprawił się.
- Nie
myślałem jeszcze o tym. – odrzekł zgodnie z prawdą. Kiedyś myślał, że zostanie
aurorem, ale teraz już w ogóle tego nie chciał. Praca w Ministerstwie też do
niego nie przemawiała. Miał jeszcze trochę czasu, żeby podjąć decyzję.
Lucjusz nic
na to nie odrzekł.
- Póki co
najważniejsze jest dla nas skończenie szkoły – ciszę przerwał Draco. – I ślub.
– dodał widząc, że taka odpowiedź nie usatysfakcjonowała ojca.
- Gdzie
chcecie, żeby odbyła się ceremonia – Narcyza próbowała podtrzymać rozmowę.
- Myślę
matko, że wszystko póki co jest kwestią otwartą.
- Musicie
zacząć nad tym poważnie myśleć. Ślub wymaga wielu przygotowań. Nie da się tego
zaplanować z dnia na dzień. - skwitowała
- Na pewno
zdążymy. Na razie mamy inne zmartwienia na głowie. Owutemy przed nami i
dodatkowo jeszcze turniej.
- Ponoć
wygrana drużyna nie musi podchodzić do egzaminów – Lucjusz znowu zabrał głos.
- Owszem,
jednak warto być przygotowanym na wszystko. Poza tym wiedzy nigdy nie za wiele,
ojcze.
-
Oczywiście. Tym bardziej skoro chcesz podjąć poważną pracę, synu.
Harry czuł
się dziwnie. Niby dotychczas nikt go jeszcze nie obraził i nawet Lucjusz zwrócił
się do niego po imieniu, co było dla niego szokiem, ale mimo wszystko atmosfera
była dość napięta. Spotkanie było zbyt oficjalne i drętwe jak na rodzinny
obiad. Czuł się trochę jak gość zaproszony raczej z dobrych manier, a nie
dlatego, iż przyszli teściowie chcą go poznać.
Lucjusz
wstał od stołu.
- Zapraszam
was do mojego gabinetu. – zwrócił się do chłopaków i widząc, że się podnoszą,
ruszył przed siebie.
Narcyza
została na swoim miejscu, zaś Harry i Draco podążyli za starym Malfoy’em.
Wkroczyli do
niewielkiego pomieszczenia. Znajdowało się tam tylko masywne biurko, trzy
fotele i barek. Harry wiedział jednak, że z pewnością jest tu jakieś ukryte
przejście do dalszej części gabinetu, zakrytego teraz dla nich.
Lucjusz
nalał każdemu z nich po odrobinie jakiegoś drogiego trunku, którego nazwy Harry
nawet nie potrafił poprawnie odczytać. Zasiadł za biurkiem i wskazał ręką, by
zrobili to samo.
- Draco, czy
rozmawiałeś z Syriuszem Blackiem odnośnie waszego ślubu? – zwrócił się najpierw
do syna.
- Owszem.
Harry
popatrzył z zaskoczeniem na swojego chłopaka, ale postanowił, że zapyta go o to
później. Nie wiedział, że Draco i Syriusz mieli okazję porozmawiać.
- A więc
jakie nazwisko przyjmiecie?
- Nie
podjęliśmy jeszcze decyzji. – Draco patrzył na ojca i cierpliwie odpowiadał na
jego pytania.
-
Powinniście to omówić. To bardzo ważne. Wiesz o tym Draco.
- Tak,
ojcze. Możesz być pewien, że podejmiemy właściwą decyzję.
Lucjusz
tylko skinął głową. Wychował odpowiednio syna. Wiedział, że nie splami honoru
rodziny.
- Podjęliśmy
decyzję z matką, że w prezencie ślubnym ofiarujemy wam posiadłość w Willow Hill
– zwrócił się już do obojga – Myślę, że powinniście pojechać tam wcześniej aby
sprawdzić co chcecie zmienić. Chciałbym abyście mogli się tam wprowadzić zaraz
po ślubie. Myślę, że moglibyśmy się tam wybrać w następnym tygodniu, aby omówić
ewentualne zmiany.
- Dziękujemy
ojcze. – Harry również podziękował
skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Póki co bał się odzywać.
- Kiedy
wybierzecie już datę i miejsce poinformujcie mnie. Należy jak najszybciej
ustalić listę gości.
-
Oczywiście.
Porozmawiali
na jeszcze parę niezobowiązujących tematów, po czym pożegnali się z Narcyzą i
wrócili do zamku.
***
- Odkąd
stary poczciwy Nietoperz jest zajęty Silvaną, już nie szwęda się całymi dniami
po zamku. Czasem był nie do zniesienia, jak chcieliśmy ukraść kilka filolek z
eliksirem na kaca – Pansy właśnie otwierała drzwi do składziku z eliksirami.
Razem z
Blaisem, Ronem i Hermioną mieli ukraść
eliksir wielosokowy i kilka innych potrzebnych im do wykonania planu, jaki
obmyślili razem z Harrym i Draco. Dzisiaj akurat nadarzyła się idealna okazja,
ponieważ Severus został zaproszony przez Silvanę na wspólny obiad z Syriuszem,
więc przez najbliższe kilka godzin miał siedzieć w prywatnych komnatach
profesor Blackrose. Na warzenie owych eliksirów nie mieli czasu, a nie chcieli
też o nie prosić Snape’a, ponieważ wspólnie ustalili, że nikt poza ich szóstką
nie dowie się, co planują.
- Nie
wiedziałem, że tak nazywacie Snape’a. – zdziwił się Ron.
- Jak? –
Pansy nie wiedziała o co mu chodzi.
- Nietoperz.
Myślałem, że skoro to wasz opiekun…
- Chyba
każdy w tym zamku go tak nazywa – stwierdził Blaise. – Jego wygląd mówi sam za
siebie.
- Nie widzę
zuzusia - Hermiona stała przy regale i pakowała kolejne fiolki do torby – Jest
nam potrzebny żeby uśpić kotkę Filcha.
- Nie możemy
jej dać tego samego co Filch’owi? – Ron
stał przy drzwiach i pilnował, by nikt ich nie nakrył.
- Ron, ty
ignorancie – Pansy przewróciła oczami – Siedem lat eliksirów nic cię nie nauczyło?
- Zuzuś jest
ważony na bazie z kocimiętki. Tylko on potrafi unieszkodliwić tego cholernego
kota. Uwierz mi wiem coś o tym. – Blaise grzebał w jakiejś szufladzie, po czym
wyjął niewielką fiolkę z fioletową cieczą i z okrzykiem radości schował ją do
swojego plecaka.
- Blaise,
nie mamy teraz na to czasu – Pansy widząc, że jej przyjaciel znalazł eliksir na
kaca, skarciła go. – Szukaj eliksiru z passiflorą i kuminem.
- W ogóle co
to za nazwa zyzuś? – Ron nadal pogrążony we własnych myślach zdawał się nie
zwracać uwagi na to co dzieje się w środku. – Brzmi jak jakiś tani puder dla
niemowląt albo karma dla hipogryfa.
- Tak
naprawdę nikt nie wie jak ten eliksir się nazywa – Hermiona zabrała głos –
Podobno nazwa była tak trudna, że każdy czarodziej ją przekręcał, aż w końcu
ktoś nazwał ją zyzuś i tak zostało.
- To
mówicie, że będzie po tym spała jak Puszek po Mozarcie? – Ron w końcu zwrócił
uwagę na resztę.
Pansy i
Blaise patrzyli na nich nie wiedząc o co chodzi. Hermiona tylko machnęła ręką,
dając znać, że nie warto zwracać na to uwagi.
- Długa
historia – wyjaśniła tylko, a oni wrócili do poszukiwań – Niekoniecznie
nazwałabym to snem – tym razem zwróciła się do Ron’a – Raczej będzie tak
zjarana jak Hagrid na widok smoczego jaja. – Pansy i Blaise znowu spojrzeli na
nich dziwnie – Ogółem – kontynuowała – Nie będzie w stanie nawet wstać, więc to
lepsze od snu. Nic jej nie obudzi, a dochodzić do siebie będzie przez tydzień.
- Tydzień
spokoju od tego przeklętego kota, a wy mi dopiero dzisiaj mówicie, że coś takiego
istnieje?! – Ron ze zgrozą spojrzał najpierw na Ślizgonów a potem na Hermionę –
Wam się nie dziwię, w końcu jakoś niewiele rozmawialiśmy przez te siedem lat,
ale tobie Mionka… Słów mi brak!
- Mam! –
Pansy wyciągnęła flaszeczkę z niebieskim eliksirem – Zyzusia jest tyle, że
możemy unieszkodliwić panią Noris do końca ósmego roku i zostanie jeszcze dla
przyszłych pokoleń.
- To trzeba
tego więcej uwarzyć – stwierdził rzeczowo Ron.
Wszyscy
spojrzeli na niego marszcząc brwi. Ron tylko westchnął.
- Obawiam się,
że ten kot jest tak żywotny że to co ją już dawno powinno zabić i tak ją
wzmocni. Myślicie, że przed nami nie było nikogo kto dosypał jej czegoś do
jedzenia? Ta dawka zyzusia może wystarczy na jeden raz. Chociaż kto wie…
Początkowo
wszyscy patrzyli na niego jak na wariata, jednak po chwili Pansy sięgnęła po
jeszcze jeden flakonik z cieczą.
- No co? –
zapytała gdy Blaise i Hermiona spojrzeli na nią dziwnie – Lepiej nie ryzykować,
co nie?
***
Podczas gdy
Harry i Draco przebywali na obiedzie u państwa Malfoyów, w Hogwarcie również
trwała niewielka uczta przeznaczona dla trójki czarodziei.
- A więc
jesteście rodzeństwem? – Severus spojrzał na Silvanę i Syriusza dostrzegając
podobieństwo między nimi. Choć kobieta była blondynką, a jej brat brunetem, to
rysy ich twarzy zdradzały, że łączy ich
pokrewieństwo. Zastanawiał się jak mógł tego wcześniej nie zauważyć.
- Prawda że
jesteśmy podobni? – Silvana wyszczerzyła się w uśmiechu przysuwając się bliżej
brata.
-
Oczywiście. Charakterek to oboje macie rodu Blacków. – Severus lekko uśmiechnął
się do kobiety, przez co Syriusz o mało nie doznał palpitacji serca.
Znał Czarną
Mędę O Wiecznie Tłustych Włosach, w skrócie CMOWTW od lat, ale nigdy nie
widział żeby ten się uśmiechał.
- Odezwało
się uosobienie dobroci i wyrozumiałości. – odcięła się Silvana.
- Ależ moja
droga – Snape wciąż patrzył na kobietę – Masz przed sobą uosobienie dobrego
smaku, inteligencji i sprytu, co zdecydowanie rekompensuje brak owych dwóch
cech, które wymieniłaś.
- Nie
zapominaj o wrodzonej wredocie, złośliwości i sztywniactwie. – Syriusz w końcu
otrząsnął się z szoku – Musimy pamiętać też o twoim stanie lękowym dotyczącym
szamponu do włosów. To chyba jakaś fobia. Szamponofobia.
- O, widzę,
że kudłata imitacja czarodzieja znowu wtrąca się w nie swoje sprawy. – Severus
zmierzył go lodowatym spojrzeniem.
- Powiedział
stary nietoperz.
- Zapchlony
wyjec do księżyca – odciął się Snape.
-
Tłustowłosy, zdziadziały postrach okolicy.
- Mówi to
facet, który spędził trzynaście lat w Azkabanie, z którego uciekł i poszukiwano
go listem gończym na całym świecie!
- To nie ja
z własnej woli postanowiłem zostać Śmierciożercą i służyć takiemu gadowi jak
Voldemort!
- O niczym
nie masz pojęcia! Przez Dementorów już chyba nic nie zostało w twoim wątpliwych
rozmiarów mózgu. Stary szaleniec!
Syriusz
poderwał się z miejsca i wskazując palcem na Severusa krzyknął:
- Ty…
- DOŚĆ!!!! –
Silvana postanowiła w końcu przerwać tę falę obelg. – Dłużej tego nie zniosę!
Albo w tej chwili się pogodzicie, albo oboje stracicie mnie na zawsze. –
zmierzyła obu wściekłym wzrokiem – Gwarantuję wam, że jak się gdzieś zaszyję,
nikt mnie nie znajdzie. Macie dziesięć minut. – odsunęła krzesło i wyszła z
pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Dwoje
mężczyzn jeszcze przez chwilę mierzyło się wzrokiem.
- Nie wiem
jak ty, ale ja nie chcę jej stracić – pierwszy odezwał się Severus. – Nie myśl
sobie, że wybaczę ci to wszystko co robiłeś przez lata, ale powiedzmy, że mogę
o tym zapomnieć. Dla Silvany.
- Nie Snape.
To nie wystarczy. Znam swoją siostrę, od razu zorientuje się, że udajemy. –
westchnął – Wybaczam ci wszystko i sam proszę o wybaczenie
Wyciągnął
rękę w stronę drugiego mężczyzny, co wywołało szok na twarzy tego drugiego. Po
krótkim wahaniu, uścisnął ofiarowaną dłoń.
- Tak. Ja
też przepraszam. Co było to było. Zapomnijmy o tym i zacznijmy od nowa.
- Przy
okazji dziękuję.
- Za co? –
zdziwił się Snape.
- Wiem, że to
że dzisiaj tutaj jestem to w dużej mierze też twoja zasługa.
- Zrobiłbyś
to samo. – Severus tylko machnął ręką.
- Być może –
Black zamyślił się na chwilę – A tak właściwie to zamierzasz w końcu zostać
moim szwagrem czy nie? – mrugnął do niego, na co tamten przewrócił tylko
oczami.
- Być może.
– uśmiechnął się przebiegle, a Syriusz w tej chwili wiedział, że z rodziną taką
jak Severus Snape dobrze wyjdzie tylko na zdjęciu.
Chociaż…
Skoro zawarli rozejm, kto wie czego mógł się spodziewać.
***
Nazajutrz rano Harry obudził się sam w łóżku. Początkowo
zastanawiał się, gdzie podział się Draco, jednak usłyszał szum wody w łazience.
Nie miał ochoty jeszcze wstawać, więc szczelniej owinął się kołdrą i postanowił
chwilę się zdrzemnąć. Gdy czuł, że sen bierze nad nim górę został brutalnie
obudzony przez swojego narzeczonego, który zdarł z niego kołdrę, przez co od
razu na całym ciele Potter’a pojawiła się gęsia skórka. Złapał jednak poduszkę
i zasłonił nią głowę, chcąc odgrodzić się od tego co drugi chłopak do niego
mówił. Jednak również tej barykady został pozbawiony.
- Harry
wstawaj! Nie mamy czasu na twoje lenistwo.
- Spadaj.
Chce spać. – naburmuszył się chłopak.
- No już!
Podnoś się śpiochu – Draco nie dawał za wygraną.
- Nigdzie
się stąd nie ruszam. Nie idę dzisiaj na zajęcia jeśli o to ci chodzi. Zostaje
cały dzień w łóżku, nawet jeśli Snape zamierza mnie powiesić za nieobecność na
jego przedmiocie.
- W dupie
mam eliksiry! Potter do jasnej cholery! Jeśli zaraz nie wstaniesz to gwarantuje
ci, że sam zaciągnę cię na murawę!
- Co ty
bredzisz?! – Wybraniec miał dość tych nieuzasadnionych wrzasków z samego rana.
Podniósł się i usiadł na łóżku spoglądając na Ślizgona.
Malfoy
spojrzał na niego, jakby ten spadł właśnie z księżyca.
- Nie
wierzę… Po prostu nie wierzę! Jak mogłeś zapomnieć?!
Teraz to
Harry spojrzał na niego dziwnie. Nie przypominał sobie, żeby mieli dzisiaj coś
ważnego do zrobienia. Obiad u teściów odbębnił, data ślubu jeszcze nie była
ustalona, nikt ze znajomych nie miał dzisiaj urodzin, a z Draco nie umawiał się
na żadną randkę. Więc o co w takim razie mogło chodzić?
Blondyn
widząc, że jego narzeczony nadal ni rozumie o co mu chodzi, wywrócił oczami i
odezwał się:
- Potter, ty
ignorancie… Dzisiaj pierwszy mecz Quiditcha podczas turnieju! Gramy z
Beauxbatons. Coś ci to mówi?
Harry
klepnął się w czoło. Faktycznie! Jak mógł o tym zapomnieć. Chociaż… Mógł.
Dumbledore wysłał im wczoraj wieczorem wiadomość przez kominek. Jednak był
troszeczkę rozkojarzony. W sumie bardziej niż troszeczkę. Gdy tylko wrócili z
„rodzinnego” obiadku zaczęli się migdalić. Może trochę bardziej niż migdalić.
Tak. Zdecydowanie bardziej… I to właśnie dlatego nie do końca zarejestrował to,
co chciał przekazać dyrektor. No dobra… Wcale tego nie przyswoił. Ale to nie
jego wina, że te Blond-Bestia tak go rozkojarzała!
- Za pięć
minut będę gotowy – rzucił tylko i pobiegł do łazienki.
W ciągu
kolejnych trzech minut dotarli na stadion, gdzie zbierali się już wszyscy.
Skierowali się do szatni swojej drużyny, aby ostatecznie omówić strategię
dzisiejszego meczu. Niewiele trenowali w obecnym składzie, ale mieli nadzieję,
że wystarczająco.
- Jeśli
każdy da z siebie wszystko, to ten mecz mamy w kieszeni. – Draco stał przed
swoją drużyną razem z Harrym u boku i dodawał wszystkim otuchy.
- Wystarczy,
że stworzymy zgrany zespół jak do tej pory – Harry uśmiechnął się do wszystkich
– Fabian jest dobrym szukającym, jednak nim nie musicie się martwić biorę go na
siebie.
- Axelle
jest szybka i zwinna. Widziałem ją na treningu. Nieźle celuje tłuczkami.
Uważajcie – Draco zwrócił się do Nathaniela, Vivienne i Ginny. – My z Susan
będziemy was kryć.
- Ron,
uważaj na Celeste. Rzuca bardzo celnie. – Zauważył Potter na co Rudzielec tylko
skinął głową.
- Susan –
Draco zwrócił się do drugiej pałkarki. – Musimy celować tak, żeby odciągnąć ich
uwagę od kafla. Ćwiczyliśmy to.
- Nie ma
problemu – dziewczyna uśmiechnęła się – Celuj, traf i nie koniecznie zabij –
zażartowała przypominając sobie ich ostatni trening, gdzie obmyślili nową
strategię.
- Dokładnie.
Powodzenia wszystkim i dokopmy im! – Draco uniósł rękę w geście zwycięstwa.
***
Harry znowu
czuł tą wolność, jaką dawało mu latanie na miotle. Kilka razy okrążył boisko
bardziej aby się rozgrzać, niż szukać znicza. Wiedział, że ten nie pojawi się
zbyt szybko. Wzniósł się na odpowiednią owysokość, aby móc w spokoju z góry
obserwować mecz nie martwiąc się jednocześnie, że oberwie tłuczkiem w głowę.
Zauważył, że Fabian zrobił to samo i zatrzymał się niedaleko niego. Uśmiechnął
się lekko do przyjaciela, na co tamten odpowiedział tym samym. Z góry
obserwował grę. Właśnie Vivienne zdobyła punkt, a Susan wycelowała tłuczkiem w
ścigającą przeciwników. Na szczęście dziewczyna zrobiła unik, bo niewątpliwie
wylądowałaby w szpitalu. Po chwili piłkę mieli już przeciwnicy. Zwinnie
wyminęli obronę Hogwartu i próbowali oddać strzał, jednak Ron bez problemu
obronił ten rzut. Wybraniec zobaczył jak Draco wykrzykuje coś do Ginny i
pokazuje, że ma kryć Nathaniela. Ten frunął z piłką wprost do bramki
przeciwników, jednak tłuczek którego nikt nie zauważył omal nie trafił go w
brzuch. Uderzył w miotłę, przez co Nath zachwiał się i upuścił kafel. Zrobiło
się niezłe zamieszanie i Beauxbatons trafiło do najwyższej obręczy. Potter
niemal słyszał jak Draco zaklął pod nosem. Wiedział jednak, że mecz dopiero się
zaczął i wszyscy się rozkręcają.
Obserwował
rozgrywkę przez kilkanaście minut. Z doświadczenia wiedział, że znicz pojawi
się dopiero po kilku kwadransach. Fabian najwidoczniej wyszedł z tego samego
założenia, gdyż on także nie ruszył się z miejsca. Czasem tylko coś mamrotał do
siebie, prawdopodobnie komentując popisy obu drużyn. Gra była bardzo wyrównana.
Gdy tylko Hogwart albo Beauxbatons zdobyło przewagę, zaraz drudzy wyrównywali
wynik. Harry dawno nie widział tak emocjonującego meczu. Zdawał sobie jednak
sprawę, że najważniejsze i tak jest złapanie znicza. Po raz pierwszy odkąd
wyfrunął na boisko rozejrzał się wokół w poszukiwaniu malutkiej piłeczki. Odfrunął
kawałek dalej, pozostawiając Fabiana wciąż wpatrzonego w boisko pod nimi.
Znicza nadal nie było nigdzie widać. Leciał przed siebie i rozglądał się wokół.
Nagle
zauważył jak Fabian podrywa się do lotu i frunie w przeciwną stronę. Harry
momentalnie zawrócił miotłę i popędził za Francuzem. Leciał tak szybko, jak
tylko mógł, jednak drugi chłopak wciąż miał sporą przewagę. Pędzili przed
siebie goniąc maleńką piłeczkę, która co chwilę uciekała we wszystkich
możliwych kierunkach. Harry przyspieszył, co wydawało się już niemożliwe.
Fabian jednak już wyciągnął rękę w stronę znicza. Wybraniec widział, jak jego
przeciwnik opuszkami palców dotyka piłeczki. Niemal widział, jak chwyta znicz w
dłoń. Mimo wszystko nie odpuszczał. Nachylił się do przodu i wciąż pędził za
chłopakiem, niemal zrównując się z nim w locie. I nagle niesiony przez wiatr
szalik przysłonił oczy Francuza, przez co zwolnił. Harry momentalnie
wystrzelił, w pierwszej chwili nie orientując się co właśnie zaszło. W
ostatniej chwili chwycił znicz w swoją dłoń, zanim ten zdążył ponownie
odlecieć. Gra się zakończyła. Zahamował miotłę, aby sprawdzić, co zatrzymało
Fabiana. Widząc spadający w dół szalik zrozumiał co właśnie zaszło. Podfrunął
do przyjaciela.
- Jak zwykle
uratowało cię twoje szczęście – odezwał się Fabian i uśmiechnął do Harry’ego
pokazując tym samym, że nie jest na niego zły. W końcu to był tylko przypadek –
Ale nie ciesz się zbytnio. W końcu skopię ci tyłek. Gra dopiero się zaczęła –
puścił mu oczko i sfrunął na dół.
Harry zrobił
to samo tryumfalnie podnosząc w górę złoty znicz.
***
- Wychodzę z
Pansy i Blaise’m do Trzech Mioteł – Draco krzyknął z łazienki. Po chwili
pojawił się w drzwiach – Wrócę niebawem. Czeka nas impreza w pokoju życzeń. –
uśmiechnął się do Harry’ego susząc różdżką włosy.
- Nie wiem
czy chce mi się tam dzisiaj iść – Harry leżał na łóżku obracając w palcach
dzisiejszą zdobycz. Wciąż było mu trochę głupio z powodu wygranej. Niby to nie
była jego wina, ale niesmak pozostał.
- Nie przesadzaj
Harry. Jesteś bohaterem meczu. Mamy co świętować. Zwyciężyłeś w równej walce.
To, że ten szalik spadł na Fabiana, to przypadek. Nie smęć tylko ogarnij się na
wieczór. Masz w sumie jeszcze trochę czasu, to możesz posiedzieć z Ron’em i
Hermioną. Nie mogę patrzeć jak się zadręczasz.
- Odpada –
Wybraniec nawet nie spojrzał na swojego narzeczonego, który stanął przed szafą
i wybierał strój.
- Co? –
Rzucił Blondyn bardziej do szafy niż Gryfona.
- Nie
spotkam się z Ron’em ani Hermioną.
- A to
czemu? – w końcu odwrócił się i spojrzał na Bruneta.
- Mają
randkę.
- Czyli
Ramione znowu razem. – podsumował Ślizgon i wrócił do szukania odpowiedniej
koszuli.
- Co? –
zdziwił się Harry i spojrzał pytająco na chłopaka. – Jakie Ramione? O czym ty
mówisz Draco?
- No wiesz –
Blondyn gestykulował rękami, wciąż odwrócony do garderoby – Ron plus Hermiona,
Ramione. Rozumiesz? – Spojrzał na niego wymownie.
- Nie
bardzo. – Wybraniec zmarszczył brwi starając się zrozumieć, co jego narzeczony
ma na myśli.
- To tak jak
Drarry. Draco i Harry? – Blondyn liczył na zrozumienie.
Harry nadal
patrzył na niego jak na wariata.
- Nieważne.
– westchnął Malfoy – Chodziło mi o to, że Wesley i Granger znowu razem.
- Aaa!
Nieee. Ron i Hermiona to zamknięty rozdział. Każde jest na innej randce. Znaczy
no wiesz… Ron osobno, a Hermiona osobno. Znaczy… Nie że każdy sam ze sobą –
Brunet nie mógł się wysłowić, więc westchnął bezradnie i kontynuował – Ron
umówił się z Viv, a Herm z Nath’em.
Draco
momentalnie oderwał swoją uwagę od dwóch, zdaniem Harry’ego, identycznych
koszul i z wybałuszonymi oczami spojrzał na Gryfona.
- Co?!
- No to, co
słyszałeś. Oboje mają randkę.
- No nieźle…
Co do Nathaniela i Granger to się w sumie nie dziwię, ale Vivienne i Wesley…
Świat oszalał!
Harry
wywrócił oczami.
- Więc sam
rozumiesz, że nie mogę się z nimi spotkać. – z powrotem opadł na łóżko.
- Może
zostać z tobą? Mogę to odwołać, jeśli chcesz – Ślizgon popatrzył na
narzeczonego z troską. – Nie chcę żebyś siedział sam i zadręczał się czymś na
co nie miałeś wpływu.
- Nie Draco.
Nie ma potrzeby, serio. Posiedzę i może w końcu coś poczytam. Od dawna nie
miałem na to czasu, a na dodatek dzisiaj przysłali mi książkę którą zamówiłem
chwilę temu. – Draco nadal nie wydawał
się przekonany – Draco, mówię serio. Nie jestem dzieckiem i nie musisz mnie
pilnować cały czas. Obiecuję, że będę grzecznie siedział w naszych komnatach i
czytał.
- Jesteś
tego pewien? – Malfoy spojrzał na niego badawczo. – Ta wymówka z książką jest
raczej słaba, bo z reguły nie czytasz niczego poza „Quidditchem przez wieki”.
- Tak.
Jestem pewien. Idź już bo się spóźnisz. – Harry zignorował docinkę o książkach
- Myślę, że ta po prawej będzie lepiej pasowała do twoich oczu.
Draco
wywrócił oczami.
- Harry
kocham cię, ale kolorów to ty kompletnie nie rozróżniasz. To indygo, a mi
zdecydowanie lepiej będzie w błękicie paryskim – wskazał na koszule po lewej. –
Ignorant – odwrócił się od niego i poszedł w stronę łazienki, mimo wszystko
zabierając ze sobą koszulę z prawej, co wywołało uśmiech na twarzy Gryfona.
***
Po wyjściu
Draco, Harry postanowił faktycznie poczytać. Nie wiedział jednak gdzie podziała
się dzisiejsza poczta. Miał rano tak mało czasu, że tylko odebrał paczkę od
sowy i rzucił gdzieś, po czym pobiegł na boisko. Przez to nie miał pojęcia
gdzie obecnie znajduje się zamówiona przez niego książka. Zaczął rozglądać się
po pokoju. Panował tu lekki bałagan, ale nie było jeszcze tak źle. Swoje kroki
skierował w stronę biurka, bo przeważnie tam zostawiał pocztę. Odkąd spał w
pokoju Draco, automatycznie tutaj zostawiał część swoich rzeczy. Do swojego
zaglądał tylko po ubrania, a i te znalazły już swoje miejsce w szafie
narzeczonego.
Na biurku
walało się mnóstwo przedmiotów. Harry nie miał pojęcia jak niektóre z nich się
tam znalazły. Bo co niby robiła tam smycz dla psa? Przecież żadne z nich nie
miało psa! Albo… Chwila… Czy to skarpetki Zgredka?! Harry wolał nie myśleć jak
one się tu znalazły. Przerzucił tonę papierów, ale nadal nie znalazł
zawiniątka, które dostarczono mu rano.
Harry nikomu by się do tego nie przyznał, ale
uwielbiał czytać mugolskie kryminały. Wciąż zamawiał je w jednej z
czarodziejskich księgarni, które zaopatrywały się w takowy towar. W swojej
kolekcji miał już sporo książek Jo Nesbo, Dan’a Brown’a i kilku innych znanych
jak i mniej znanych twórców. Od miesięcy czekał na premierę nowej książki tego
pierwszego i dzisiaj w końcu do niego dotarła. Marzył by znów zanurzyć się do
świata stworzonego przez Jo i poznać kolejną mrożącą krew w żyłach historię.
Na biurku niestety nie znalazł swojej
przesyłki. Swój wzrok skierował na półkę znajdującą się nad przeglądanym
uprzednio meblem. I faktycznie, była tam. Sięgnął po zawinięte w papier dzieło,
przy okazji zrzucając kawałek pergaminu. Schylił się aby go podnieść i już miał
odłożyć, na miejsce, gdy jego uwagę przykuły eleganckie, lekko pochylone
litery. Znał to pismo. Wziął do ręki list. Z jednej strony wiedział, że cudzej
korespondencji się nie czyta, jednak jak zwykle jego gryfońska ciekawość
zwyciężyła. Wciąż stojąc zaczął czytać.
Draconie,
Razem
z matką jesteśmy dumni, iż udało Ci się osiągnąć to, co wspólnie ustaliliśmy.
Fakt, iż uwiodłeś Pottera i skłoniłeś go do ślubu z Tobą sprawił, że nie mamy
wątpliwości odnośnie Twojej lojalności. Wszystko jak mniemam udało się zgodnie
z ówczesnym planem. Potter wydaje się być niczego nieświadomy i jeśli nadal
będziesz grał tak dobrze, jak do tej pory, to nigdy nie pozna prawdy. Nikt nie
zorientował się, iż cała ta szopka jest ukartowana. Wszyscy wierzą, że jesteś
ślepo zakochany w Złotym Chłopcu. Poza tym nasz dzielny Wybraniec świata poza
Tobą nie widzi, więc żaden czarodziej nie śmie nawet kwestionować jego wyboru.
Jeśli
chodzi o Wasz rozwód, to przez więź jest to niestety niemożliwe. Wiem, iż nie
taki był nasz plan i nie masz zamiaru spędzić z nim całego życia, ale wspólnie
znajdziemy wyjście z tej sytuacji. Myślę, że uda się Nam obejść tak więź, abyś
został wdowcem. W końcu każdemu może przytrafić się nieszczęśliwy wypadek… Nie
martw się Synu. Potter nie będzie długo Twoim małżonkiem. Wystarczy kilka lat,
abyśmy zdążyli odbudować swoją pozycję. Potem i tak wszyscy będą Ci współczuć
utraty męża, co tylko nas wzmocni.
Do
ślubu musisz dalej ciągnąć to przedstawienie. Wszyscy muszą uwierzyć, że Potter
to Twoja druga połowa. Myślę, że sama więź już zamknęła usta niedowiarkom.
Jednak oboje wiemy, że więź nie jest prawdziwa i to tylko zwykła klątwa, którą
z pewnością złamiemy. Mimo wszystko póki co musimy zostawić to tak, jak jest.
Potter i reszta muszą wierzyć, że to prawda. Myślę, iż nie sprawi Ci to zbyt
dużej trudności zważając na fakt, że Twój przyszły mąż to idiota, a reszta
społeczeństwa i tak jest ślepo w niego zapatrzona.
Musisz
jak najszybciej doprowadzić do ślubu. Nie możemy w takiej sytuacji kusić losu.
Koniecznie daj mi znać, jak już coś postanowicie. Wszystko załatwimy
najszybciej jak tylko się da. Kto w końcu odmówi czegokolwiek Wybrańcowi.
Twój
ojciec,
Lucjusz Malfoy.
- Zapomniałem książki dla Blaise’a – Draco
wszedł do sypialni z uśmiechem, w pierwszej chwili nie zwracając uwagi na
narzeczonego. – Obiecałem mu ją pożyczyć już dawno temu. – Dopiero teraz
spojrzał na Harry’ego, który niczym zamrożony stał przy biurku i spoglądał na
niego z ogromnym żalem i niedowierzaniem wypisanym na twarzy – Harry? Co Ci… -
nie dokończył widząc wypadający z ręki chłopaka list. Doskonale wiedział co to.
Przełknął głośno ślinę. – Harry… to… - Gryfon nie dał mu dokończyć.
- To prawda? – szepnął ze ściśniętym gardłem.
- Harry…
- To prawda! – niemal krzyknął.
Draco spojrzał na niego z bólem w oczach. Nie
mógł go okłamać. Nawet najgorsza prawda była lepsza od kłamstwa. Spuścił głowę,
po czym ponownie spojrzał mu w oczy. Oczy przepełnione czystą nienawiścią.
- Tak. – odparł.
Widział ogień który zapłonął w spojrzeniu
Gryfona. Widział ból jaki mu sprawił tym jednym zaledwie słowem. Widział, że to
już koniec.
Harry patrzył na niego jak na największego
zdrajcę. Kogoś, kto zabawił się nim i jego uczuciami. Po raz kolejny z resztą.
Był zły na własną głupotę, że zaufał Slizgonowi. Zaufał komuś, kto zranił go do
żywego. Najbardziej jednak był wściekły o to, że go pokochał. Szczerze i
najmocniej na świecie. W tym momencie w jego serce został wbity sztylet, który
utkwił tam na zawsze. Ruszył się z miejsca i szybkim krokiem opuścił pokój, nie
słysząc błagalnego wołania Ślizgona.